Dominika Olszowy rozmawia z Tomaszem Mrozem

Kaszel psi

Dominika Olszowy: Co dzisiaj jadłeś?
Tomasz Mróz: Kebab.
D.O.: Kebab? Znowu kebab?
T.M.: No.
D.O.: A nie jadłeś go też wczoraj? dlaczego tak źle się odżywiasz?
T.M.: Nie wiem, nie mam czasu. W tym miejscu, gdzie mam pracownię, nie ma żadnych dobrych miejsc, w których można byłoby zjeść coś rozsądnego.
D.O.: Ale bzdury gadasz.
T.M.: Jakie bzdury, przecież wiesz, jak wygląda rondo Wiatraczna. Co tam jest?
D.O.: Są jakieś knajpy, gdzie można dobrze zjeść. Ale Ty nie masz na to czasu, bo nigdy nie masz czasu na nic. Nie jest tak, że masz czas tylko i wyłącznie na swoją sztukę? Nie masz czasu na dobre jedzenie, na wakacje, na relaks, na odkładanie rzeczy na swoje miejsce. Nie jest tak?
T.M.: No, jest tak.
D.O.: To przestań pierdolić, że nie ma dobrego jedzenia na Pradze. Dlaczego wracasz z pracowni tak późno?
T.M.: Ponieważ wieczorem lepiej się pracuje. Jak wiesz, próbowałem robić coś rano i to zupełnie nie wychodzi. Poranna atmosfera jest zła. Wieczory mają mniej elementów rozpraszających. Wszystko się uspokaja i jest cisza. Nikt do mnie nie dzwoni i przestaję w końcu umieszczać zdjęcia na Instagramie.
D.O.: Przecież nie masz Instagrama, a jak dzwonią, to i tak nie odbierasz.



T.M.: Tak czy inaczej, jest to stresujące.

D.O.: A nie stresuje Cię to, że twoja dziewczyna siedzi sama w domu i że nie masz z nią w ogóle kontaktu?
Dobra, nieważne. Jakie są Twoje plany na przyszłość?

T.M.: Nie mam planów, przestałem planować.

D.O.: Dobra, Tomek, co dzisiaj jadłeś?

T.M.: Dobra, opowiem coś w takim razie à propos kebaba. Wczoraj zrobiłem sobie przerwę na jedzenie i wyobraź sobie jadąc na rondo Wiatraczna spotkałem czarnego ninja wchodzącego do bramy, z takim lekkim wykrzywem na ręku. Zatrzymałem się i obserwowałem go do momentu, kiedy zniknął mi z widoku. Później, już siedząc i czekając na moją porcję strawy, zobaczyłem go znowu, tym razem wbiegającego do centrum handlowego z mieczem samurajskim na plecach i z całym ekwipunkiem jaki mają ninja. Wyglądał bardzo poważnie. Pomyślałem, że może zrobi jakąś rzeźnię w środku, i postanowiłem przyglądać się drzwiom wyjściowym. Kiedy kończyłem jeść kebab, zobaczyłem go wychodzącego z dwiema siatkami zakupów. Wstałem i poszedłem za nim. Teraz wiem, gdzie mieszka ninja w Warszawie. 

D.O.: Mieszka na Pradze?

T.M.: Właściwie to nie wiem, czy to jest Praga czy Grochów, w sumie widziałem tam napisy fanatyczny grochów WWA. Tam jest po prostu najgorzej. Najgorsze jedzenie. Najgorzej wyglądający ludzie. Czas się zatrzymał na latach 90. To jest naprawdę ogromny kontrast pomiędzy tą częścią Warszawy a tą drugą. Za 12 zł dostajesz taką wielką kupę wylewającego się kurczaka w sosie słodko-kwaśnym na plastikowym talerzu. Kiedy prosisz połowę porcji, bo tego jest za dużo, dostajesz na mniejszy talerz również wielką kupę jedzenia wymieszaną razem. Ryż z surówką, surówka z sosem i wszystko to tak razem sobie pływa.
D.O.: To po co to kupujesz? Jesz to?
T.M.: Czasem zamiast kebaba.
D.O.: Ty masz tendencję do robienia sobie złych rzeczy. Jesteś masochistą. Trzy lata temu sprowadziłam Cię do Warszawy. Czy żałujesz? Czy myślisz, żeby wrócić do Poznania jeszcze kiedyś ?
T.M.: Tak, tęsknię za naszymi kolegami z bramy.
D.O.: Jakie mieliśmy przezwiska tam?
T.M.: Ty miałaś „Jerozolima i te sprawy”, a ja „Rumcajs”. Pamiętasz codzienne wychodzenie po bułki i witanie się wzrokiem, powrót do domu i znowu ta sama obczajka?
D.O.: Czasami wolałam nic nie jeść, niż iść do sklepu i musieć ocierać się o ich ubranka.
T.M.: Gdziekolwiek się szło, trzeba było się między nimi przecisnąć. Nieważne, że na dworze -5, oni i tak zawsze tam stali.
D.O.: Obrzydliwe, nigdy nie chciałabym tam wrócić. Wtedy jednak też nie chciałeś się stamtąd wyprowadzać. Gdybym ja się nie wyniosła do Warszawy, to Ty byś się też nigdy nie ruszył.
T.M.: Ja mam po prostu tak, że kiedy mam pracownię i miejsce do mieszkania, nie potrzebuję nic więcej. Ale też do pewnego stopnia.
D.O.: Trochę jednak tęsknisz za Poznaniem?
T.M.: Widzisz, jak zasypiałem na Wildzie, to wyobrażałem sobie, jak niszczę penerów. Skakałem im na ramiona i udami skręcałem głowy. Te wszystkie odzywki w stylu pedale obróć się albo szturchnięcia ciałem odreagowywałem w ten sposób. Obecnie przebywam w krainie borostworów i jest mi z tym bardzo dobrze. Poza tym mam świetną pracownię, w której jestem szczęśliwy.
D.O.: Czym ona się różni od wcześniejszych?
T.M.: Zawsze miałem pracownie w mieszkaniach, więc po godzinie 22 nie mogłem włączyć szlifierki albo przybić gwoździa. Tam mogę zostawić coś chemicznego do schnięcia w innej przestrzeni i pójść z powrotem robić swoje. Mam do dyspozycji wysokie sufity i dość duże przestrzenie.
D.O.: Dużo tej chemii używasz. Nie boisz się o swoje zdrowie? Myślisz o tym czasem?
T.M.: Czasem myślę i zacząłem używać bardzo dobrych silikonów. Kiedyś na Wildzie w tej kawalerce, jak wyjechałaś, zrobiłem sobie pracownię. Użyłem pierwszy raz w życiu żywicy epoksydowej, która jest zdradziecka, bo nie wydziela żadnego zapachu. Po skończonej pracy poszedłem spać i rano nie potrafiłem wstać z łóżka. Było mi bardzo słabo. Dowlekłem się do sąsiada, który zabrał mnie nad rzekę i cucił sokiem pomarańczowym.
D.O.: A pamiętasz, jak podpaliłeś na Kraszewskiego w Poznaniu komórkę rakową od wewnątrz i omal nie spaliłeś całej chaty? Hahaha. Opowiedz o tym.
T.M.: To była największa głupota, jaką zrobiłem w życiu. To była duża forma gipsowa do rzeźby rak sztuki. I tę formę przygotowałem tak, żeby było jak najmniej podziałów. Czyli wyciąłem 1/4 z tego i zrobiłem sobie taką dziurę, do której mogłem wejść. Ta rzeźba była wypełniona pianką poliuretanową i jak zacząłem ją wyskrobywać, zorientowałem się, że zajmuje to zbyt dużo czasu. Pomyślałem wtedy w oszołomieniu, że ją po prostu wypalę. Przygotowałem więc wszystko wokół formy tak, żeby się nie podpaliło nic innego. Podszedłem do tego czegoś, rzuciłem zapałkę i nic, za czwartym podejściem się zapaliło, a raczej buchnęło ogniem pod sam sufit. Z tej formy zrobił się komin a pracownia w sekundę była czarna od gęstego dymu i fruwających farfocli. Chlusnąłem w to wiadrem wody, ale nie przyniosło to żadnego rezultatu. Zacząłem to gasić bluzami, szmatami i tym, co miałem pod ręką. Na szczęście, udało mi się ten ogień poskromić. Otworzyłem okno i wybiegłem do pokoju obok. Zobaczyłem kłęby dymu wydobywające się z naszego mieszkania i wyglądało to naprawdę fatalnie. W kamienicy, która była naprzeciwko, zobaczyłem ludzi podchodzących do okien. Zapaliłem więc w oknie papierosa i gestami sugerowałem, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Ich miny jednak wcale nie wyrażały spokoju. Wywietrzyłem to mieszkanie w końcu innym sposobem.
D.O.: Ty masz zawsze jakieś takie przygody. Pamiętasz tę reklamówkę ze śmietnika?
T.M.: To było dosyć dziwne. Podszedłem po prostu do śmietnika i nie wiem czemu wyciągnąłem z niego białą reklamówkę, taką nie przezroczystą, tylko, wiesz, z grubego plastiku. Szedłem ze znajomymi i nie wiedząc, co w niej jest, powiedziałem do nich, zobaczcie co znalazłem, i otworzyłem reklamówkę, w której znajdowały sie odcięte głowy kotów.
D.O.: To straszne. A spodnie całe w obsranym gównie
T.M.: Tak, to jest akurat przykład paranoi. Wracałem wtedy z pleneru ze Skoków pod Poznaniem. To były święta Wielkanocy i po drodze postanowiłem odwiedzić mojego starego przyjaciela we Wrocławiu. Ulica nazywała się Makowa i nie byłem pewny numeru klatki. Miałem duży plecak ze stelażem i tak krążyłem na rowerze wokół tego budynku. W końcu pomyślałem, że to musi być jednak tutaj, i wszedłem przez furtkę na taki jakby ogródek. Usłyszałem za sobą odgłos zamykanych drzwi samochodu i spostrzegłem trzech wielkich łysych kolesi w czarnych skórach. Zbliżali się do mnie, więc odruchowo pomyślałem o drodze ucieczki. Usłyszałem zza pleców pytanie o zawartość mojego plecaka. Byłem przekonany, że to jest jakaś mafia i zaraz po prostu zginę. Co ważne, w plecaku miałem kamerę Cannon hi 8 i wiedziałem, że nie mogę jej stracić. Przeskoczyłem płot i wskoczyłem na balkon mieszczący się na parterze. Zacząłem walić i wzywać pomocy. Jakaś osoba otworzyła mi ten balkon a jeden z tych klocków wskoczył za mną. Wszystko działo się bardzo szybko. Prosiłem, żeby zadzwonili na policję, a ten łysy bobek twierdził, że on jest właśnie policjantem. Tkwiłem w tym dramacie krzycząc wniebogłosy, że oni nie są z policji. Wtedy ta osoba od balkonu zaczęła zamykać drzwi, które zablokowałem nogą, wrzuciłem więc plecak do mieszkania prosząc o przysługę przechowania chociaż jego zawartości. Nie wiem, kiedy i jak wylądowałem twarzą na trawniku. Dopiero zakuty kajdankami uwierzyłem w ich wersję wydarzeń. Leżąc cały czas twarzą skierowaną ku ziemi, odpowiadałem na pytania. Oni zaczęli powolnymi ruchami otwierać plecak i wyciągać jego zawartość. Doszli w końcu do dna, gdzie spoczywał duży czarny worek, w którym zawinięte miałem te spodnie. Ich twarze nabrały rumieńców i można było odczuć, że znaleźli w końcu to, czego szukali. Próbowałem im tłumaczyć, żeby tego nie otwierali, że kręciłem „film” między świniami i tam mam rekwizyt, który jest niezbędny do skończenia filmu video. Pamiętam dokładnie, co powiedział ten policjant trzymający worek w ręku. Kurwa. Nie oglądaj więcej amerykańskich filmów i wypierdalaj. Za moment dostali informację od przełożonego, że spalili akcję. Dobrze, że nie wydarzyło się to w Stanach, bo byłbym na pewno martwy.
D.O.: Bardzo dobre. Może coś o sztuce pogadamy. Znamy się już dość długo, bo jesteśmy ze sobą z jakieś 7 lat, i odkąd pamiętam, to regułą jest, że przy końcu pracy nad wystawą zawsze mówisz to samo:
że nigdy więcej nie będziesz rzeźbił i że to był ostatni raz. A następna wystawa, którą zrobisz, na bank nie będzie rzeźbiarska tylko zupełnie inna. Dlaczego tak? I dlaczego to Ci się ostatecznie nie udaje?

T.M.: Bo mam dużo sprzeczności w sobie. Szukam tego czegoś i się z tym ścieram, kiedy tego nie odnajduję. Zazdroszczę trochę malarzom, że mogą w tej jednej danej chwili zrobić coś zupełnie na odwrót, wbrew regułom i zasadom. Zawsze mogą to zamalować i pójść krok dalej. W rzeźbie musisz zrobić konstrukcję i od samego początku musisz wiedzieć, co chcesz osiągnąć. Rozmawiamy tutaj o tradycyjnym podejściu do rzeźby, czyli konstrukcja, rzeźba, forma i odlew. Szukam i staram się znaleźć to rozwiązanie, które pozwoli mi wyzwolić się od tego. Malarz może stworzyć 100 obrazów rocznie i wybrać na wystawę 15 najlepszych. Przy rzeźbie nie mogę sobie na to pozwolić ze względu na czas i pieniądze. Nie twierdzę wcale, że malarzom jest łatwiej, mam do nich wielki szacunek między innymi za to, że walczą ciągle z tą samą płaszczyzną. To jest tak naprawdę bardziej trudne niż to, czym ja się zajmuję. Myślę, że ważne jest mieć w tym wszystkim odskocznie w postaci filmu, rysunku czy czegokolwiek. I ja taką wyrzutnię mam, tylko cały czas czekam z odpaleniem jej i podejmuję ostatecznie kolejną próbę rzeźby. Wiem, że będę próbował tak cały czas, chyba że w pewnym momencie zostanę oświecony i sztuka przestanie zwyczajnie mnie interesować.

D.O.: Założyliśmy ostatnio gang motorowerowy, jutro mamy finisaż Horsefuckersów, z premierą Zina i piknikiem przy głazie narzutowym. Powiedz, ile potrzebujesz świec na powrót do domu?
T.M.: Ze dwie na pewno. Mam pęknięty przedni amortyzator. Tylne teleskopy praktycznie nie odbijają, scentrowane przednie i tylne koło z brakującymi szprychami. Podobno, jak wjadę w większą dziurę, to kółko może zgiąć się wpół. No i oczywiście mam problemy z silnikiem. Grzebałem w nim 2 tygodnie, wymieniłem gaźnik i nadal na rozgrzanym silniku traci moc. Żaden warsztat nie chciał go przyjąć do naprawy, ponieważ nikt nie miał czasu na zajęcie się czymś tak niepoważnym jak jawa mustang. Mimo to kocham mój moped i nasz gang. RSPCT dla tygrysa Kenny. Kenny is not dead.
D.O.: Mam takie pytanie. Dlaczego nie posprzątałeś pokoju i dlaczego nie umyłeś naczyń?
T.M.: Umyję jutro rano. A wiesz, że spotkałem mojego mistrza ?
D.O.: Kogo? Ninje?
T.M.: Nie. Spotkałem mastera od robotyki i dostałem propozycję współpracy przy eksperymentalnym robocie. Potrzebują kogoś z zewnątrz. To byłoby super, ale zapomnijmy o tym na chwilę i powiedz mi lepiej, czym się ostatnio zajmujesz.
D.O.: Robię film o Wandzie Wanton, którą poznałam rok temu we Frankfurcie nad Odrą. Jest Polką, która tam mieszka, a jej filozofią życia jest konstruowanie poprzez destrukcję. Jest artystką i tworzy w ten sposób.
T.M.: Dominika, ty jesteś dla mnie taką osobą, która może zawirusować tę całą scenę polskiej sztuki. Masz świetne pomysły, masz to coś, czego wielu artystów nie posiada. Kiedy zaczniesz w końcu działać?
D.O.: Czy Ty chcesz mnie ruchać? Powiedz lepiej, co myślisz o sztuce współczesnej?
T.M.: Myślę, że sztuka jest fantastyczna.
D.O.: A co takiego fantastycznego widzisz w sztuce, co Cię w niej najbardziej kręci?
T.M.: Wiesz, że wyjeżdżamy niedługo do N.Y.
D.O.: Tak? nie wiem, masz bilety? Przecież dopiero co się rozstaliśmy. Będziesz musiał chyba jechać z jakąś inną dziewczyną.
T.M.: Przecież wiesz, że z żadną inną dziewczyną się nie przemieszczam.
D.O.: No to już na stałe będziesz mieszkać w Warszawie, do końca swojego zasranego życia.
T.M.: Zdrówko.
D.O.: Zdrówko. O! szóstkę mam!
T.M. : Poważnie?
D.O.: 21, 16, 7, 4, 1, 9.
T.M. : Co byś zrobiła, gdybyś wygrała 25 milionów
D.O.: Dawno bym od Ciebie odeszła.
T.M.: A potem?
D.O: Kupiłabym Stereo, wykupiłabym MSN, CSW...
T.M.: Za 25 milionów? po co? Stereo? MSN? to nie są takie pieniądze. Samo Stereo kosztuje 20 milionów.
D.O.: No to samochód bym kupiła.
T.M.: Jaki?
D.O: Lamborghini. CO TO BYŁO? Słyszałeś ten dźwięk?
T.M.: Tak, to chyba jakiś obcy w naszej chacie.
D.O.: Nieee, to naaasz piesek. On ma bardzo emocjonalne sny, strasznie je przeżywa, podobnie jak Ty.