O łączeniu zagadnień
intelektualnych z czułością formy z Zorką Wollny rozmawiała Agnieszka
Dela-Kropiowska
A.D.: Muzeum i
kobieta mogą mieć jakiś wspólny mianownik? Zdaje się, że te dwie kwestie w
sferze sztuki interesują Panią najbardziej.
Z.W.: W takim sensie czy muzeum ma płeć? Myślę, że nie. Ja
po prostu wszystkie prace traktuję osobiście, a że jestem artystką, muzeum i
kobieta spotykają się we mnie. Pierwsze moje prace odczytywane były bardzo
feministycznie, może dlatego że prace młodzieńcze to zawsze autoportrety, i
wydaje się naturalne, że najpierw określamy się seksualnie i wobec najbliższej
grupy – przyjaciół, rodziny, pochodzenia. Dopiero potem wchodzi się w szerszy
kontekst, rozszerza pole doświadczenia. Teraz w dużej mierze odniesieniem są dla
mnie instytucje kultury, ale także aktywizm społeczny i – nadal – tęsknoty
zupełnie prywatne.
Jakiego
rodzaju intymności poszukuje Pani w
„white-cubie”? Co w nim drażni najbardziej?
Generalnie poszukuję intensywnej intymności. To trudny
temat. Sentymentalizm, chwiejna emocjonalność, czasem mam wrażenie, że rzeczy
te niesłusznie zostały ze sztuki wyparte, choć przecież także stanowią część
zmysłowego i intelektualnego doświadczenia.
W white cubie drażni więc może sterylność utożsamiana z
obiektywnością, a ja nie lubię obiektywności i uważam, że nie jest ona dobrą
pozycją do spotkania ze sztuką.
Koncepcje, projekty, budżetowanie, ocena krytyki,
zdystansowana ocena koncepcji przez pisma filozoficzne i historię sztuki –
przy tak dużej intelektualizacji sztuki trzeba uważać, żeby nie zgubić
wrażliwości na emocje i delikatne, ciche formy.
Jeszcze awanturniczość, sprzeciw, rockowy przytup – to daje radę. Boimy
się słabości i poruszania się w obszarach grząskich, niejasnych. Ja się boję, dlatego
staram się przeplatać zagadnienia intelektualne z czułością formy.
White cube – kiedy wprowadzam w niego performerów, można
poczuć obecność ludzi, posłuchać szmerowych dźwięków, odpocząć.