Miłosny Performens


 Zofia Krawiec 

Żyjemy w kulturze zdominowanej przez uczucia[1]. O zawieraniu małżeństw nie wypada mówić już w kontekście korzyści ekonomicznych, jedynym właściwym powodem prawnego zatwierdzania związku zdaje się dzisiaj miłość. Psychologowie na stałe zajęli miejsca w mediach głównego nurtu, jako eksperci właściwie od wszystkiego, począwszy od zdrowego trybu życia, poprzez kryzysy w związkach i problemy z wychowywaniem dzieci, aż po radzenie sobie w pracy. W telewizji powodzeniem cieszą się programy typu talk show, oparte na terapeutycznym stylu rozmowy. W literaturze z kolei coraz popularniejszym trendem jest pisanie autobiografii wokół cierpienia, którego doświadczyło się w życiu, tzw. autobiografii w duchu terapeutycznym.

Dominika Olszowy rozmawia z Tomaszem Mrozem

Kaszel psi

Dominika Olszowy: Co dzisiaj jadłeś?
Tomasz Mróz: Kebab.
D.O.: Kebab? Znowu kebab?
T.M.: No.
D.O.: A nie jadłeś go też wczoraj? dlaczego tak źle się odżywiasz?
T.M.: Nie wiem, nie mam czasu. W tym miejscu, gdzie mam pracownię, nie ma żadnych dobrych miejsc, w których można byłoby zjeść coś rozsądnego.
D.O.: Ale bzdury gadasz.
T.M.: Jakie bzdury, przecież wiesz, jak wygląda rondo Wiatraczna. Co tam jest?
D.O.: Są jakieś knajpy, gdzie można dobrze zjeść. Ale Ty nie masz na to czasu, bo nigdy nie masz czasu na nic. Nie jest tak, że masz czas tylko i wyłącznie na swoją sztukę? Nie masz czasu na dobre jedzenie, na wakacje, na relaks, na odkładanie rzeczy na swoje miejsce. Nie jest tak?
T.M.: No, jest tak.
D.O.: To przestań pierdolić, że nie ma dobrego jedzenia na Pradze. Dlaczego wracasz z pracowni tak późno?
T.M.: Ponieważ wieczorem lepiej się pracuje. Jak wiesz, próbowałem robić coś rano i to zupełnie nie wychodzi. Poranna atmosfera jest zła. Wieczory mają mniej elementów rozpraszających. Wszystko się uspokaja i jest cisza. Nikt do mnie nie dzwoni i przestaję w końcu umieszczać zdjęcia na Instagramie.
D.O.: Przecież nie masz Instagrama, a jak dzwonią, to i tak nie odbierasz.

NOWY DUCH


Przemysław Chodań

Metafizyczny dizajn i ekonomia cudu
Nowa duchowość i stara religia w sztuce polskiej
2013-2015.


           
            W ostatnich trzech latach postsekularyzm  szturmem zdobył polskie instytucje sztuki. W galeriach obserwowaliśmy wzmożone zainteresowanie nową duchowością, współczesną sztuką sakralną (wystawa „Religo” Nicola Samori w Trafostacji Sztuki), wątkami mistycznymi i hermetycznymi w modernizmie aż po duchowość queerową. Katarzyna Kozyra prezentowała w galeriach całego kraju coraz to nowe wersje filmu Szukając Jezusa.W dyskusjach o kształcie współczesności udział brali teologowie, księża, wykładowcy uczelni wyznaniowych oraz religioznawcy. Postaram się przypomnieć najważniejsze zjawiska oraz sposoby konceptualizacji duchowości podczas wystawy, wykładów, dyskusji. Znaczącym pozostaje, że religia, religijność oraz duchowość nie spotykały się z analizą krytyczną. Sfera religii była co najwyżej, jak u Katarzyny Kozyry, przedziwnym  i fascynującym, oscylującym na granicy szaleństwa, lecz  w gruncie rzeczy niegroźnym, syndromem.

Obiekty aspołeczne

Jakub Bąk

Piotr Łakomy tworzy głównie obiekty i publikacje, a właściwie wystawy składające się z obiektów lub wystawy w formie publikacji. Kluczem do zrozumienia istoty jego prac jest obecność, a dokładnie współobecność obserwatora, pracy i światła w partykularnej sytuacji przestrzennej. Oczywiście, niezbędna jest też cisza i czas, dwa mocno poboczne, ale silnie zdeterminowane wątki jego twórczości.

Czy znają państwo…?


Alek Hudzik

Nie macie swoich krytyków!

I znów to samo, kilka tygodni temu śmieszkowałem sobie o kulturze pozytywnego feedbacku, tak modnego w korporacyjnej nowomowie. Znów jestem o kilka wystaw mądrzejszy i widzę, jak bardzo brak, może nie wyświechtanego feedbacku, ale empatii w dyskusji o tym, co dzieje się aktualnie w sztuce, o zaangażowaniu i uwadze nie wspomnę. A te należą się zwłaszcza młodym artystom.


Dobrze sobie na wstępie ponarzekać. Teraz konkretniej, bo to chyba dobry moment, by rok 2015 podsumować, tyle że to moje podsumowanie będzie raczej spisem wydarzeń, które pewnikiem państwa ominęły, nawet jeśli o artystach udało się już usłyszeć, choć i to niepewne. A był to rok powrotu Piotra Grabowskiego, którego zobaczyć mogliśmy w nowo otwartej galerii Kohana, i Gregor Różański, który ukrył biopolityczną wystawę Green Card w piwnicach budynku przy Centrum Sztuki Współczesnej, był to wreszcie rok artystek: Marii Lobody i Alicji Kwade, o których mówi się u nas tyle co wcale, bo i po co je znać, skoro w Polsce ich prace są prawie nieobecne. O wystawach pierwszej dwójkiprzeczytałem tylko parę kostycznych uwag, momentami silących się na dowcip, o Lobodzie i Kwade poczytamy w Artforum; polscy krytycy o nich zapomnieli, albo co gorsza, jeszcze nie widzą, że istnieją.

Hot. Potatoes


Ewa Tatar
Stężenia emocji

Ostatni felieton będzie o obrazach. I będzie o pisaniu. I oczywiście będzie wyznanie, bo co. Z pisaniem mam ten jeden podstawowy problem. Jest to czynność, która, jak bardzo bym się nie starała, nie odbywa się w czasie rzeczywistym. Albo odbywa się kilka razy. Przed czasem, w czasie i po czasie, kiedy to, co wydrukowane, czytam albo nie, bo na przykład wieje nudą. Pisanie jest rozbite na research, bezsensowne szuranie, kiedy właściwie nie wiadomo, o co chodzi. I potem, ten moment, kiedy powstaje coś, co można by nazwać materializowaniem myśli. Tekst. Tu dopiero pojawia się sam akt pisania. Rzadko do niego dochodzi. Mam nawet taki folder w komputerze, Niezaczęte, gdzie lądują wszystkie polizane, ale nie przetrawione researche, czyli grzebaniny, nie mylić z systematycznością badań. Jak gorące kartofle, przerzucam tam rzeczy, dla których niemożność znalezienia właściwej formy nawet mnie samą, optymistycznie patrzącą na rosnące możliwości w obliczu kurczącego się czasu i puchnącego kalendarza, żenuje. I wierzę, że będę do nich wracać. Choć zazwyczaj z notatkami bywa tak, że robione są w jakimś momencie życia i po czasie nie do końca, a nawet w ogóle, wiem, czemu właściwie na to, a nie na tamto zwróciłam uwagę. To też jest żenujące. Nie mniej niż akt odsłaniania się, bo przecież to wszystko, co zapisane, zostaje na zawsze. I pokazuje zarówno wady, jak i zalety, umysłu i ducha. Strukturyzując wypowiedź (jeśli ktoś nie traktuje jej jako swobodnej formy) nie ma szans na to, by ukryć to, co rozbebeszone, co jeszcze niepomyślane, co jeszcze niewyjaśnione, a to, co wyjaśnione, zupełnie nie daje już satysfakcji. Satysfakcji też nie daje fakt, że najciekawsze zawsze wydarza się mi się w momencie interakcji. Żywego impulsu, energii, trwającej przygody, a tej wydaje się być za mało w konfrontacji z zamkniętą formą A4, nawet jeśli owo A4 jest w pliku doc i można je rozszerzać. Tylko w interakcji przychodzą mi do głowy tak błyskotliwe stwierdzenia, jak to, że barierka służy niepodchodzeniu, a za błyskotliwe je uważam. Pewnie dlatego też najbardziej lubię czytać kilka książek jednocześnie, i najbardziej od środka albo od końca. Bardzo rzadko zdarza się tak, że jest mnie w stanie zainteresować cudza, prowadzona od A do Z przez B C D X Y przygoda. No chyba właśnie, że działa forma. I to działa na emocje, czyli ma mocną dramaturgię. Jeśli działa tylko na intelekt, od razu skupiam się na swoich przychodzących mi do głowy pomysłach i fantazjach. Do tego wrócimy na koniec, może, bo czytając poprzednie felietony, a ten jest ostatnim, zauważyłam, że raczej nie wracam. Na początek zajmiemy się emocjami w opowieściach artystów rozgrywanymi w przestrzeni styku nieświadomego, bezforemnego i formy, racjonalizacji. I tym, gdzie oko prowadzi widza. Przeżywką tak zaczarowaną, że ma otwierać przed widzem nową przestrzeń. Progowo i podprogowo. Gdzie próg to strefa nie granica, pisał o tym Benjamin.

Nie jestem „księgową Natury” – rozmowa Aleksandry Jach z Nance Klehm, projektantką ekologiczną i artystką



Aleksandra Jach: Co myślisz o popularności terminu antropocen? Czy widzisz jakąś ciągłość w myśleniu ekologicznym lat 60. i dzisiejszymi debatami o środowisku?

Nance Klehm: Mam 49 lat, co oznacza, że urodziłam się w 1965 roku. Większość moich nauczycieli albo była pod wpływem ruchów środowiskowych, albo je odrzucała. Gdzieś niedaleko był także inspirujący mnie feminizm. Dorastałam w takim klimacie, mimo tego, że moi rodzice, oboje farmerzy, byli trochę konserwatywni w swoim myśleniu. W latach 80. i 90., kiedy rządzili Ronald Reagan i George W. Bush, wiele osób porzuciło idee ekologiczne albo zostało zniechęconych do działania. Znalezienie mentorów było trudne. Opierałam się więc początkowo na książkach, co ukształtowało mnie jako nauczycielkę i praktyczkę; musiałam popełnić wiele błędów i intensywnie poszukiwać ludzi, którzy mieli wiedzę i filozofię działania. Moim zdaniem mentorzy odgrywają istotną rolę, bo pozwalają inaczej spojrzeć na własne życie, a moje pokolenie wyprodukowało wyjątkowych nauczycieli, którzy najczęściej ukształtowali się sami.
Co do antropocenu – uważam, że jest to ważne pojęcie, ponieważ pozwala zrozumieć, jaka jest relacja gatunku ludzkiego wobec systemu, który go wspiera. Powstające w ten sposób poczucie odpowiedzialności może zainspirować ludzi do tworzenia możliwych scenariuszy działania, bez tracenia czasu na szukanie winnych albo popadania w romantyczne wyobrażenia. Ruchy ekologiczne czy utopijne miały wielu liderów, jak np. Buckminster Fuller, który mimo tego, że jest poważany przez wiele osób, popełnił dużo błędów. Dlatego teraz musimy być intencjonalni i zaangażowani w inny sposób.
Antropocen dotyczy wszystkich: dzieci, starszych osób, tych konserwatywnych i radykalnych. W Stanach Zjednoczonych mówi się, że „your skin is in the game”. Teraz jest czas na naukę, komunikację, współpracę, a nie poszukiwanie winnych. Musimy wykorzystać całą posiadaną przez nas wiedzę, żeby przebudować siebie samych. Myślę, że antropocen to bolesny kontekst – ale jedyny, który pozwoli nam zrozumieć, jak nasz gatunek wpływa na wszystko dookoła. Musimy to przemyśleć w szerszej perspektywie, mniej idealistycznej niż kiedyś. Krótko mówiąc, jesteśmy źli, zagniewani i nie mamy pieniędzy, ale chcemy działać, bo to interesujący czas.

A.J.: Moje następne pytanie dotyczy skali naszego możliwego zaangażowania. Co możemy zrobić z lokalnej perspektywy, zakładając, że musimy jednocześnie poszukiwać rozwiązań dla planetarnych problemów? Jak można być pragmatyczną w takiej sytuacji?

N.K.: Większość czasu spędzam poza Chicago, mam tam 25 hektarów prerii, lasów i ziemi. Poza tym działam w kooperatywie kompostowej, uprawiam jadalne i lecznicze rośliny. Zajmuję się też polityką miejską i państwową, współtworząc prawa bardziej przyjazne dla oddolnych organizacji. Obecne regulacje są bardzo restrykcyjne, jeżeli chodzi o ponowne wykorzystywanie „szarej wody”, żeby podlewać drzewa. Podobne, sztywne ograniczenia funkcjonują w stosunku do sprzedaży jedzenia przygotowywanego przez prywatne osoby. Zaangażowałam się w te różne działania społeczne i aktywistyczne, żeby pokazać, że pewne rzeczy są możliwe. Przez dwadzieścia lat wyprodukowałam ogromne ilości kompostu (nielegalnie), udowadniając, że to nie jest szkodliwa działalność.

A.J.: Myślisz, że władze Chicago wystarczająco wspierają myślenie ekologiczne?

N.K.: Politycy miejscy właśnie będą zatwierdzać. Będzie prawo kompostowe, nad którym pracowałam przez cztery lata. Niestety, nadal będą mandaty (300–600 dolarów), jeżeli całość nie zostanie wykonana według określonych reguł.

READ AND DIE


Agnieszka Grodzińska


WHO RUN THIS WORLD?
WORD!

Literal usage becomes incantatory when all metaphors are suppressed.
Here language is built, not written.
Robert Smithson

If you paint a dog, it’s not a horse. But if you write dog, it can be a horse.
Karl Holmqvist

Moja perswazja może zbudować naród
Bezgraniczną moc [...], którą możemy trwonić
Zrobisz dla mnie wszystko[1].
Perswazja lingwistyczna nabiera rozpędu, gdy właściwie wypowiesz słowo (dość mocno lub z odpowiednią częstotliwością), gdy retoryczność newsa, slangu, piosenki czy innej znalezionej idiomatycznej poptekstury pisanej czy dźwiękowej znajdzie ujście w postaci słownych truizmów w towarzyskich small talk, utworach artystycznych, tekstach i rozprawach naukowych. Gdy zaczniemy oznaczać nimi nasze codzienne zachowania, a określony hasztag podskoczy gwałtownie w górę na indeksie giełdowym sieciowego Word Street Journal; wtedy dopiero możemy być pewni, że moc i potencjalna sugestywność słowa (oraz jego obrazu) stała się realna.
Odczuć to mogła z pewnością astronautka Sandy Magnus (oraz reszta jej współtowarzyszy[2]), kiedy dziewiątego dnia lotu na promie kosmicznym misji STS-135 obudziły ją słowa piosenki Who Run This World? (Girls!) wraz ze specjalną dedykacją[3] autorską dla niej, oraz dla przyszłych pokoleń badaczek kosmosu…
Jej obecność na promie stała się znacząca (pomimo że wciąż w stosunku 1:3) i posłużyła do zilustrowania przesłania piosenki, who run the world (and who run the universe?)? Girls!…

Dlaczego więc entuzjazm rosnący ostatnio wokół powyższego hasła (oraz wzrastającego w siłę soft popfeminizmu) wciąż wydaje się wątpliwy? Czy perswazja słowna/tekstualna, niczym współczesna Marsylianka, ma nam pomóc uwierzyć, że kobiety rzeczywiście kręcą Ziemią (oraz tym, co poza nią), nawet jeśli wciąż jeszcze zdarza się to jednostkowo i przy nie do końca równym podziale sił?