ROZMOWA. KLAROWNE GESTY


Opowiada o domu, rodzicach, swoim mieście i współpracy. Prace Jana Domicza ujmują prostotą i najzwyklejszymi gestami, które równie dobrze mogłyby być zwykłymi, ludzkimi uprzejmościami. Jest ich mnóstwo, bo – jak mówi – tematy w sztuce wyczerpują się szybciej niż paliwo na Alasce.
Rozmawia Alek Hudzik

AH: Kto rapuje w Opolu i czemu w ogóle cię to obchodzi? O rapie w Opolu zrobiłeś przecież projekt, Twoje rodzinne miasto jest dla ciebie punktem odniesienia?
JD: W Opolu robi się rap. Nie za dużo. Trudno przebić grupę Dinal, czy Lecha Rocha. Ta energie jest, tylko już nie płynie po złotej fali hip-hopu.
Czy mnie interesuje rodzinne miasto?  Tak. Ale to nie przywiązanie z sentymentu. Dla mnie początek tego myślenia bierze się z zajawki na architekturę. Tę, która powstaje na miejscu, wynika z konkretnego kontekstu. Nigdy nie chciałem robić domów „typówek” do katalogu. Budynki powstają (podobnie jak tworzą artyści) używając materiału, który jest pod ręką. Kiedy mieszkałem na stałe w Opolu, dostępnymi narzędziami były: miasto, komputer i ja. Inną sprawą jest to, jak bardzo Internet zmienił sposób myślenia o lokalności. Jak dany język jest rozumiany poza kontekstem, w którym powstał, w innym kręgu kulturowym.

AH: A mi chodzi o to, że w pracach lubisz wracać do tematu domu, miejscowości, rodziców, którzy często pojawiają się w twoich pracach. Czemu zdecydowałeś się wyciągać tak prywatne kwestie, jak powiedzmy, kolacja wigilijna i robić z nich prace artystyczne?
JD: Nie traktuję tego prywatnie. Zrobiłem dwie prace, do których wciągnąłem rodzinę. Pierwsza to wideo, w którym opowiadam, jak stojąc na autostradzie próbowałem zatrzymać samochód i przekonać kierowcę, żeby zawrócił ze mną do miasta, z którego właśnie wyjechałem. Druga to Mama tata i ja, praca, w której razem wbiegamy w obrotowe drzwi i uciekamy/gonimy się nawzajem nie pozwalając jednocześnie wybiec na zewnątrz. Obie pokazałem na wystawie w CSW w Warszawie pod wspólnym tytułem Każda droga to dwie drogi.
AH: To czym jest ta rodzina?
JD: Rodzina? Rodzina to taki prosty układ, który szalenie się komplikuje z czasem. Nie jestem w stanie powiedzieć ci, czym jest dom. Na pewno nie można go określić jak w kopiowanym zdaniu „home is where the wifi connects automatically”.

AH: Wyjeżdżam z powrotem to praca, o której wspomniałeś. Wyjechałeś z domu i próbowałeś złapać stopa, który by cię do domu z powrotem odwiózł. Po co?
JD: Głównym celem było zmierzenie się z absurdem sytuacji. Sprawdzenie, jak bardzo ktoś obcy może mi zaufać. Na poziomie struktury ważne było takie ułożenie wszystkich elementów, żeby zbudować relację między nimi. Ten motyw powrotu przekłada się na sposób narracji. Z góry wiadomo, co się wydarzy na końcu.
                Podobną budowę ma wyprawa do Londynu zrealizowana z Jakubem Rożejem. Lecimy do Londynu. Wysiadamy tam i po kilkudziesięciu minutach wsiadamy w samolot do Polski.
                W tekście Dispersion Seth Price pisał o nieuchronnym zapętlaniu się praktyki artystycznej. Ten schemat pracy, która na początku mówi głównie o sobie, żeby oderwać się i powiedzieć coś o świecie. System loop holes. Kiedy jakiś kawałek kultury wpada do worka pod tytułem „sztuka”, to trudno go z niego wyjąć.

AH: Ta prywatność wystawiona na forum publiczne to pewno celowy zabieg. Co tym działaniem chcesz sprawdzić?
JD: Co artysta miał na myśli (śmiech). Interesuję się działaniami, które mają potencjalny wpływ na rzeczywistość, również na mnie. Z doświadczenia wiem, że fakt, że są to moi rodzice, ma znaczenie głównie dla spójności samej pracy. Biorę za to większą odpowiedzialność. Jednak widz oglądając odnosi się do własnej historii, rozumie na swój sposób. Stajemy się alter ego rodziny.

AH: Zapytam o to, za co Kazik Staszewski „przykurwiłby z laczka i poprawił z kopyta”: jak powstają twoje prace. Zastanawia mnie proces koncepcyjny, bo to chyba nie są długie godziny w pracowni.
JD: Pracownia to miejsce, z którego warto czasami wyjść. Obserwować, zbierać, a później wrócić do tego, przysiąść i przepracować. Tematy przychodzą same. Nie robię prac na zasadzie „a teraz zrobię film o tym, jak działa kultura”. Tego raczej nikt nie robi. Jeśli  chodzi o proces: najważniejszy jest moment selekcji, kiedy ze wszystkich notatek/szkiców/spostrzeżeń trzeba wybrać te najbardziej interesujące. Wyciągasz rzeczy z pudełka, układasz, odchodzisz, sprawdzasz, pakujesz z powrotem w inny sposób, aż dochodzisz do czegoś co pasuje. Myślę, że ten proces jest stosunkowo podobny u wszystkich, niezależnie czy mówimy o wideo, muzyce, architekturze, czy JPG-ach wrzucanych do sieci.
AH: Ja mam dziwne wrażenie, że życzliwość to jest jakiś modus operandi twoich prac, nie jest to ani prześmiewcze ani nie traktuje tego jako szukanie swojego "benchmarku". Po prostu zastanawiam się, czy tak jest to. Życzliwość to dla ciebie ważna kategoria?
JD: Jeśli benchmark, to raczej mało trafiony. Ale, trzymając się prac, o których już mówiliśmy, zajęło mi pół roku, żeby przekonać rodziców do biegu w windzie, a i tak nie byłem pewny, że pojawią się w trakcie wystawy, żeby zrealizować pracę. Byli przekonani, że to zupełnie bez sensu. Kategoria życzliwości jest o tyle istotna, o ile jest w kontrze do wymuszonej poprawności. Moje prace mają mało wspólnego z emocjami, chyba że mówimy o relacji między wypowiadaniem się wprost, szczerze, a ironią.
                Mogę tu przytoczyć pracę Dana Reesa – tort z napisem ‘Keep Your Art Soft and Sweet You Might Have To Eat It’. Nie lubię szczególnie słodyczy, ale chciałbym być jeszcze kiedyś w stanie oglądać swoje prace.
AH: Mam też wrażenie, że lubisz proste gesty. A to ktoś może cię odwieźć do domu, a to zaprosisz kogoś do stołu, powiesz „dzień dobry”. Dla ciebie ta prostota to istotna kwestia?
JD: Istnieje cienka linia między prostotą a prostactwem. Niektóre rzeczy można zamknąć w prostym przesunięciu, inne wymagają więcej czasu Wszystkie trzeba przemielić. Bardziej niż prostota jako taka interesuje mnie klarowność. Chcę, żeby proces był jasny i widoczny przy odbiorze. Wytłumaczenie trzech prostych sposobów rozprzestrzeniania się kultury w pracy Fame zajmuje 11 minut i prostactwem byłaby próba spakowania tego krócej.

AH: A co ze współpracą? Zdarzyło ci się współpracować z artystami: „Billy Gallery” i ze znajomymi, z którymi uczciłeś śmierć bezdomnego, tworząc podgrzewaną płytę na jednym z opolskich chodników.
JD: Tak, okres reletional aesthetics mocno podkreślił ten fakt. Prace istnieją w społecznym kontekście. Dla mnie powstanie 4chana czy nawet Facebooka rozbiły ten tryb myślenia, gdzie widz wciskany jest w ramy dzieła za pieniądze instytucji. Dlatego zawsze zajmowałem się tym w wymiarze jeden do jeden. Wiesz, społeczeństwo to ciekawa rzecz, o ile jesteśmy ciągle w stanie zauważyć jednostkę.

AH: Zaglądam do twojego portfolio, widzę. że w pewnym momencie może dwa-trzy lata temu zainteresowałeś się Internetem, post-Internetem. Powiedziałeś kiedyś, że to pokłosie „starej obsesji lol artem i świadomość kompresji całego procesu”. To po kolei czym jest lol art?

JD: Bardziej 6 lat temu. Prace często publikowałem w sieci. Wychowałem się na wczesnym net.arcie. W czasie kiedy jeszcze blogi miały rację istnienia, a „lol art”, „placebo art” to takie pomocnicze zwroty, których „artyściaki” używają między sobą. Nie wiem, czy tłumaczenie ich ma sens. Każdy rozumie je na swój sposób.  Chodzi głównie o (przepraszam) skuteczność myśli, które da się skrócić do formatu obraz+tekst. Internet meme was the new conceptual art.

AH: Ale na tym nie da się chyba ciągle „jechać”, mam wrażenie, że w tym wymiarze sztuka Internetu czy post-Internetu jest zamknięta, albo przynajmniej nieświeża. Czym dziś cię intryguje? Przygotowujesz się do wystawy absolwentów w Stadeschule we Frankfurcie. Co tam pokażesz?

JD: Nowa praca na wystawę w drodze. Porozmawiamy, jak będzie można ogarnąć gotową.
Post-Internet to termin z 2009 roku. W sztuce paliwo wyczerpuje się szybciej niż na Alasce. Nowe medium zawsze działa tak, że pewne tematy trzeba jeszcze raz przełożyć na świeży język. To w pewien sposób cofa. Robimy back-up na nowym nośniku. Przenosimy wszystkie dane z papieru na klisze, z kliszy na DVD, na twardy dysk itd.
Może się wydawać, że to zamula proces, ale w momencie, kiedy opanujemy narzędzie, otwierają się nowe możliwości. Pewne kwestie zostały przepracowane i to narzuca nowe. W tym punkcie znajduje się teraz postmedialna sztuka. Przyszłość będzie turbo ciekawa.