Potop i Reset. O sztuce Piotra Grabowskiego

        Stach Szabłowski

            Nastawmy uszu
            „Jeden, krótki dźwięk, wysokie D. Tak to się zaczęło. Odbicia właściwie nie było, fala niezauważalna, więc wszyscy to zignorowali, a większość pewnie nawet nie zarejestrowała. A potem się rozpukało, najpierw jak wiosenny deszczyk przy lekkim wietrze, różową mgiełką zasnuwający modrą polankę, aż w końcu przyrżnęło z impetem tira uderzającego w ścianę domu –stojącego na poboczu, od 130 do 0 km/h w ciągu sekundy”.
            Tak zaczyna się tekst stanowiący szkielet projektu Grabowskiego „Ping Floodw . Artysta opublikował tę pracę premierowo w 11. numerze autorskiego zina polE[1]. Kilka lat później (kiedy polE od dawna się już nie ukazywało), Piotr zaproponował mi włączenie Ping Flood do wystawy „Głos”, którą kuratorowałem w CSW Zamek Ujazdowski[2].
            W wersji z 2014 roku Ping Flood przybrała postać interaktywnej instalacji zbudowanej z: a) namalowanego na płótnie obrazu, b: przestrzeni na podłodze przed obrazem, wyznaczonej przez bialutkie, hotelowe ręczniki, c) umieszczonego w środku tej przestrzeni terminalu, za pośrednictwem którego widz mógł zainicjować z instalacją rodzaj dialogu/wymiany. Terminal zaś składał się z laptopa, klawiatury muzycznej, słuchawek oraz mikrofonu.


            Ping Flood to praca, która stawiała widzowi opór, a właściwie zachęcała do przełamania tego oporu. Żaden z elementów instalacji nie był dostępny w pełni, dopóki nie wykonało się pewnego wysiłku – aktu wejścia w ustanowiony przez Grabowskiego układ. Do obrazu nie można było podejść tak blisko, jak by się chciało, aby zbadać wszystkie detale; naprawdę dobrze widoczny stawał się dopiero, kiedy widz wszedł w przestrzeń wyznaczoną przez białe, hotelowe ręczniki. Jednak nawet z tej perspektywy obraz nie stawał się zupełnie czytelny, ponieważ do jego odczytania potrzebny był tekst. Odbiorca mógł usłyszeć, co obraz mówi, jednak aby uruchomić głos przedstawienia, trzeba było najpierw użyć własnego głosu. Widz proszony był o zaśpiewanie do mikrofonu dźwięku D (w dowolnej oktawie). Dla tych, którzy nie posiadają słychu absolutnego, Grabowski przygotował klawiaturę muzyczną, z której można było zagrać sobie czystą nutę na wzór. Tym, którzy polegli na próbie wyartykułowania dźwięku D albo w ogóle nie odezwali się do instalacji, praca odpowiadała milczeniem. Tym, którzy zaśpiewali czysto, system odpowiadał (głosem komputerowego, cyfrowego lektora) rozpoczynając recytację tekstu, zaczynającego się od słów: „Jeden, krótki dźwięk, wysokie D”....
            Obraz z pracy Ping Flood przedstawia postkatastroficzny pejzaż – dziurę w ziemi, która zieje „w miejscu pięćdziesięciotysięcznego miasteczka, niegdyś stolicy księstwa w Europie Środkowowschodniej”, jak tłumaczy uruchomiony dźwiękiem D cyfrowy głos. Jama wypełniona jest bezwładnie unoszącymi się ludzkimi ciałami.
            Cóż to jednak za katastrofa, która zmiotła z powierzchni ziemi niegdysiejszą stolicę pewnego środkowoeuropejskiego księstwa? W autorskim komentarzu do pracy Grabowski tłumaczy, że „Nazwa »Ping Flood«, zaczerpnięta z terminologii programistycznej, oznacza rodzaj hackerskiego ataku na serwer sieci przez przesyłanie sygnałów PING, czyli niegroźnych, standardowych zapytań o stan połączenia między komputerem a serwerem w sieci. PING to dźwięk, który temu towarzyszy. Potok tych sygnałów może prowadzić do zawieszenia systemu i zerwania łączności z danym serwerem. Jest to dla mnie odpowiednik tego, co dzieje się w wielu innych kontekstach – czyli potopu pozornie niegroźnych zjawisk, które zmasowane prowadzą do przeciążeń systemów, a w ich efekcie zjawisk dużo poważniejszych – katastrof, rewolucji, zmian społecznych, osobistych”.
           
            W postinternetach

            Piotr Grabowski bywa przywoływany jako sztandarowy przykład polskiego artysty postinternetowego. Rzeczywiście, jego twórczość zdaje się dobrze wpisywać w postinternetowy paradygmat, oczywiście jeżeli założymy, że taki nurt rzeczywiście istnieje, a posługiwanie się samym terminem naprawdę coś porządkuje, a nie jest tylko wyrazem desperackiej potrzeby nazywania oszałamiającej ilości artystycznych zdarzeń. Nie wdając się zatem we wciąż nie domkniętą dyskusję o definicjach sztuki postinternetowej, wolę skupić się na przypadku praktyki Grabowskiego.
            Krytykom, którzy jak Romuald Demidenko, chętnie wpisują artystę w postinternetowy dyskurs, sprzyja charakterystyczne dla tego artysty zatarcie granic między obiegiem informacji w sieci a realnymi zdarzeniami (i skutkami). Sieciowy atak na serwer wybija dziurę w miejscu, w którym stało 50-tysięczne miasto – a wszystko to przedstawione jest akrylem na płótnie (skądinąd wiadomo, że za model miasteczka-ofiary katastrofy posłużyła rodzinna miejscowość artysty, mazowiecki Ciechanów). W sztuce Grabowskiego to pomieszanie, a właściwie przenikanie się, porządków często się powtarza: przepływy informacji mają fizyczny wpływ na rzeczywistość, wirtualne spekulacje co i raz wypływają na powierzchnię zdarzeń, cyfrowe byty płynnie przechodzą w materialne obiekty. Najbardziej „postinternetowa” jest jednak sama struktura prac artysty. Grabowski lubi (i umie) symultanicznie posługiwać się różnymi środkami: tekst, obraz, film, obiekt, rzeźba, przestrzeń – wszystko zdarza się w galerii jednocześnie. Tworzone przez artystę całości są zwykle zbiorem fragmentów, z których każdy wzięty jest z innego porządku, wymiaru, miejsca. Kluczowe są połączenia między nimi, bo wszystko jest ze sobą powiązane. Wszystko jest zlinkowane. Estetykę Grabowskiego definiuje architektura sieci.
            Sieć jest dla Grabowskiego ważna nie tyle jako fenomen kulturowy i motor cywilizacyjnej zmiany, ile jako struktura, na której budować można eksperymentalny język wypowiedzi. Ten zaś jest potrzebny artyście do wyartykułowania doświadczenia, którego tradycyjnymi kodami sztuki nie dałoby się zapewne precyzyjnie uchwycić. Wielkim tematem Grabowskiego jest egzystencjalny i poznawczy kryzys jednostki: indywiduum, które odkrywa, że zniknęła granica dzieląca je od świata. Problem jednak w tym, że zniesienie owej granicy jest jednostronne – i w jedną stronę tylko działa. Podmiot liryczny Grabowskiego – podobnie jak dawny podmiot modernistyczny – jest po staremu wyalienowany i zaniepokojony poczuciem braku wpływu na rzeczywistość. Tymczasem świat wlewa się przez jednostronnie zniesioną granicę w świadomość jednostki niczym tytułowy potop z pracy Ping Flood. Trudno byłoby się upierać, że indywidualny dramat egzystencjalny jednostki (na przykład artysty) wyciska piętno na globalnym porządku. I równie trudno nie zauważyć, że różnej maści globalne kryzysy – plajta Grecji, bliskowschodnie wojny, kapitałowe burze targające giełdami, krzyżujące się napięcia polityczne – infekują osobiste uniwersum jaźni Grabowskiego. Jaźni, która, nolens volens, jest podpięta stałym łączem do informacyjnej sieci o nieograniczonej przepustowości.

             
           
            Sztukę Grabowskiego można opisać jako próbę tematyzowania kondycji podmiotu, którego świadomość została podpięta do sieci – albo raczej którego świadomość została przez ową sieć opleciona. Jakie są konsekwencje takiego rozpoznania własnej kondycji (i, pars pro toto, także kondycji widza, którego artysta wciąga w swoją własną sieć – network powiązanych tekstów, obrazów i artefaktów )?
            Jedną z nich jest specyficzna wielowymiarowość przestrzeni, w której Grabowski rozwija swój dyskurs. Artysta umieszcza zwykle swoje fragmentaryczne narracje w posteuklidesowych, nakładających się na siebie układach współrzędnych; na pytanie, gdzie jesteśmy (i gdzie jest artysta-źródło narracji), nigdy nie ma tu jednoznacznej odpowiedzi. Na przykład w pracy Antyliban, za którą Grabowski zdobył w 2011 roku Grand Prix w konkursie Samsung Art Master, widz zostaje umieszczony w miejscu, które mogłoby znaleźć się gdzieś na przecięciu Bliskiego Wschodu, świata wirtualnego, prywatnej przestrzeni artysty oraz przestrzeni tekstu. Nie mamy pewności, czy zaistnienie takiego miejsca w ogóle jest możliwe, a jednak musimy się w nim odnaleźć, podążając za topograficznymi wskazówkami, tropami, które zostawił artysta przemieszczający się ścieżkami skojarzeń, nieoczywistych powiązań i zaskakujących linków.
            W Antylibanie Grabowski oddawał do dyspozycji publiczności rodzaj bazy danych. Składał się na nią topograficzny model dwóch pasm górskich usypanych na podłodze z mąki wymieszanej z piachem: pasma Libanu i Antylibanu, oraz rozciągająca się między nimi Dolina Bekaa. Obok Grabowski zbudował rzeźbę przedstawiającą rzut planu swojego mieszkania: zmaterializowany rysunek w skali 1:1. Te dwa modele miejsc skonfrontowane były z trzema filmami. Pierwszy był zapisem wirtualnej podróży po Libanie, którą artysta odbył w google earth. Drugi film, Ż piach, nie żałować dnia, przedstawiał popularnego w Polsce owada, kow­ala bezskrzydłego, chodzącego po banknocie 5000 funtów libańskich. Trzeci wreszcie – Drugs on sale był psychodeliczną impresją z przejścia przez bałtycką plażę. W każdym z filmów narracja prowadzona była dobiegającym z offu głosem komputerowego narratora. Oddajemy mu na chwilę głos, wsłuchując się we frazę tekstu z filmu Żuć piach, nie żałować dnia:
            „Siedział na plaży, za sobą miał pewnie ten Bejrut, ale nie oglądał się, więc nie wiadomo. Opis przyrody byłby taki, że szarożółty piasek na tej mało uczęszczanej plaży kształtowany był przez całkiem silny wiatr o tej porze dnia. Wczesne rano. Fałdy na piasku były wyraźne i po trochu się przesuwały, a nad nimi, nad całą powierzchnią plażową unosił się drobnicowo pył z farfoclami brudnych piórek, gubionych przez jakieś tam mewy, czy inne co występują w Libanie. Pogoda przy tym wietrze nie może być wakacyjna, więc chłodnawo było, wilgotno, nie wiadomo, czy padał deszcz, czy ten wiatr przynosił znad morza krople. Krople słone, więc morskie jednak. Nie wiem, czy taka pogoda bywa na plaży w Bejrucie, więc może jednak to było nad Bałtykiem.
            Po horyzoncie przesuwał się mały robak z antenkami, który powoli zszedł z linii by w końcu spaść na ziemię. Potem siedział na tej plaży, a przesypujący się między atmosferą a gruntem piasek oblepiał go całego. Po 3 dniach nie był to już ani robak, ani człowiek, tylko kopczyk”.
            Zostając w obszarze Libanu (i Antylibanu), zajrzyjmy do jeszcze jednego tekstu, który składał się na ten wielowątkowy projekt. Tym razem nośnikiem słów nie był film; Grabowski prezentował je jako inskrypcję na ścianie, wpisaną autorskim, trudnym do odczytania krojem pisma. Wzorem dla inskrypcji była zhakowana przez artystę strona internetowa firmy Polskie Młyny S.A., potentata na rynku produkcji mąki. Tekst Grabowskiego stanowił apokryficzną wersję materiału promocyjnego koncernu. Wczytajmy się we fragment tej pirackiej wersji opowieści o Polskich Młynach:
            „[...] Wymiot POLSKIE MŁYNY S.A. jest stabilnym i wiarygodnym partnerem dla producentów krzyży z całej Europy, zapewniającym stały odbiór krzyży nie tylko w czasie żałoby narodowej trwającej zwykle od października do czerwca ale często także w ciągu całego roku.
            Pojemność magazynowa POLSKICH MŁYNÓW S.A. wynosi 38 milionów jednostek o konsystencji, charakterze i aparycji kogla-mogla i opiera się na wsiach i slamsach rozlokowanych na terenie 16 guberni. POLSKIE MŁYNY S.A. dysponują centralnym szambem na najlepiej zjełczałe produkty i najcenniejsze odpadki, gdzie przyjmuje i dobrze płaci za śmieci z całego świata, w tym przegnite na żółto, nawet czarno.
            Firma jest pionierem w zakresie wprowadzania nowych technologii w procesie przemiału i przygotowywania piekielnych mieszanek wybuchowych. Obecnie spółka produkuje wysokiej jakości robole samcze i samicze – paczkowane i produkcyjne, robole standaryzowane oraz wyspecjalizowane lamy eksportowe. Ponadto, wytwarza lezby i cwele oraz lochy i ciule. Produkowane robactwo jest kontrolowane w profesjonalnym laboratorium jakościowym za pomocą lachociągu, gymnasiona i telegazety.[...]”.

            świadomość trzyma się na włosku

            Przytaczam tak obszerne fragmenty tekstów Grabowskiego po pierwsze po to, aby dać wyobrażenie o specyficznym charakterze używanej przez niego frazy, po drugie w celu podkreślenia jak ważną rolę warstwa tekstualna odgrywa w konstrukcji jego prac.
            W Antylibanie między wierszami tekstów czujny odbiorca odnaleźć mógł rodzaj przypisów i odsyłaczy (linków), wiodących do innych elementów (tekstów, filmów, obrazów, modeli), składających się na pracę. Piach, o którym mowa w wideo Drugs on sale, oraz mąka z tekstu Polskie Młyny spotykały się na podłodze jako tworzywo do stworzenia górskich pasm z Bliskiego Wschodu – gór, po których wirtualnie artysta podróżował w wideo Liban. Rzeźba w kształcie rzutu planu mieszkania w skali 1:1 dotyczyła tego samego lokalu, o którym mowa była w Drugs on sale. Wspominany w tym samym filmie robak pojawiał się (we własnej osobie, chodząc po libańskim banknocie) w wideo Żuć piach, nie żałować dnia...
            W tym momencie jasne się staje się, że próba precyzyjnego opisania takiej pracy jak Antyliban to zadanie praktycznie niewykonalne; podjąłem ją nie tyle w nadziei uwieńczenia tego przedsięwzięcia sukcesem, ile w celu przedstawienia samej zasady, która rządzi tym – i wieloma innymi – projektami Grabowskiego. Mnożąc topograficzne motywy (model górskich pasm, rzut mieszkania, google earth), artysta prowokuje do szukania geograficznych koordynat, w których moglibyśmy umieścić jego dyskurs. Okazuje się jednak, że praca rozgrywa się jednocześnie w czterech ścianach mieszkania artysty, na libańskiej plaży, która okazuje się wybrzeżem Bałtyku, na Bliskim Wschodzie – Lewancie, do którego narrator wybiera się podróżując palcem po mapie (a dokładniej mówiąc myszką po przestrzeni wirtualnej). Jesteśmy w rodzimym piekle Polskich Młynów i w strefie globalnego konfliktu, i we własnym domu, a nawet we własnej głowie, przez którą płynie strumień świadomości. Ta zaś jest rozproszona między różne wymiary (globalny i lokalny, osobisty i polityczny, egzystencjalny i krytyczny); to świadomość niemalże rozbita na kawałki, ale trzymająca się na cienkich niciach linków: mąka, piach, robak, libańskie funty, narkotyki, egzystencjalna pułapka, której figurą są cztery ściany mieszkania, dziwne poczucie, że to, co dalekie, jest niepokojąco realne, a to, co bliskie, równie niepokojąco obce – te wszystkie figury, pojęcia, obrazy i odczucia są ze sobą w subtelny sposób powiązane.

Poświęciłem tak wiele miejsca Antylibanowi, ponieważ pod wieloma względami jest to moim zdaniem realizacja paradygmatyczna dla praktyki Piotra Grabowskiego. Prace tego artysty stawiają opór zamierzeniom analitycznym; trudno oglądać je od zewnątrz, z perspektywy obiektywnego obserwatora. W takich realizacjach jak Antyliban, Retorsje czy Friendly Nuke Grabowski wymaga od widza nie tyle odbioru, czy nawet odczytania dzieła, ile uczestnictwa w nim. Artysta otacza odbiorcę artefaktami, tekstami i narracjami – umieszcza swoją publiczność w pewnej sieci powiązań i skojarzeń, w znaczącej przestrzeni, która jest zarazem fizycznym miejscem i wirtualnym obszarem spekulacji. W Retorsjach wprowadzał widzów do pomieszczania otoczonego tzw. elektrycznym pastuchem – ogrodzeniem pod napięciem, które na co dzień służy do utrzymywania w ryzach bydła na określonym obszarze. We Friendly Nuke elementy instalacji wpisane były z kolei w obszar wyznaczony przez biegnące po podłodze i ścianach galerii linie układające się w kontur kontynentu afrykańskiego. Czy to znaczy, że jesteśmy w Afryce? W galerii? W dyskursie? W postinternecie, w którym wszystko jest hipertekstem? Grabowski buduje układy, w których doświadczyć możemy tego, o czym zapewne wiedzieliśmy wcześniej lub przynajmniej przeczuwaliśmy: stojąc jedną nogą we własnym mieszkaniu, a drugą w hiperprzestrzeni: jesteśmy wszędzie, a więc ryzykujemy, że nigdzie nas do końca nie ma. Nic też dziwnego, że przestrzenie Grabowskiego naszpikowane są paradoksami. To miejsca, w których dosłownie możemy potknąć się o wirtualność, ponieważ artysta notorycznie materializuje przedmioty swoich spekulacji w postaci obiektów, które robią wrażenie jakby dosłownie zostały wyjęte z internetu. Jednym z tematów Grabowskiego jest zdawanie sprawy z zacierania się granic między różnymi wymiarami rzeczywistości (i nie-rzeczywistości, odbić, reprezentacji, modeli symulacji i sobowtórów tego co realne). Wśród licznych zatartych rozgraniczeń, o których zniknięciu opowiada artysta, jest i rozróżnienie między czystą intelektualną spekulacją a czynem. Ten płynny moment przechodzenia od operowania pojęciami i informacjami do performatywnego gestu świetnie ilustruje proces powstawania pracy phiDel. Grabowski zrealizował ją w 2012  roku w reakcji na wybuch kryzysu w Grecji. Artysta wykorzystał wówczas załamanie się wspólnej waluty w tym kraju jako figurę innego kryzysu – załamania epistemologicznego, do którego dochodzi, kiedy ilość wiedzy i informacji przekroczy masę krytyczną – i nie wiadomo już nic. Praca zbudowana była właściwie w całości z figur retorycznych, ale po jedną z nich – duży kawał trawertynu – artysta pojechał specjalnie do Grecji, odbywając rodzaj absurdalnej pielgrzymki. W rozchwianym uniwersum Grabowskiego czasoprzestrzeń zdaje się być pozbawiona hierarchii: męcząca wyprawa na koniec Bałkanów, sześć tysięcy kilometrów w obie strony wynajętym samochodem w celu przywleczenia do Polski ciężkiego, lecz zwykłego kawała skały, staje się paradoksalną alegorią ściągnięcia kolejnego pliku z internetu.

            Katastrofa

            Jednym z elementów instalacji Retorsje był film wideo, który Grabowski zrealizował na bazie Wildlife Park – komputerowego symulatora ogrodu zoologicznego. Artysta włamał się do gry, aby sforsować kilka jej parametrów. W rezultacie mógł urządzić zoo, w którym jedynymi zwierzętami są wilki – i nie ma żadnych klatek. Z biegiem czasu niekarmione i biegające na swobodzie drapieżniki rzucają się na zwiedzających, aby ich pożerać. Nie mogą tego jednak zrobić, ponieważ twórcy gry nie przewidzieli w swoim scenariuszu śmierci gości ogrodu zoologicznego. Wilki wyją więc, zjadają ludzi, ale nie mogą zjeść i zaspokoić głodu. Koszmar – permanentna rewolucja – trwa bez końca i bez rezultatu, jak jedna z upiornych repetytywnych kar, na jakie greccy bogowie skazywali grzeszników w Tartarze, gdzie największą męką było utknięcie w powtarzającej się przez wieczność nieznośnej sytuacji.
            Film z Retorsji, podobnie jak pełna dryfujących ciał zalana wodą dziura, która została po Ciechanowie w instalacji Ping Flood, to jeden z wielu katastroficznych obrazów przewijających się przez sztukę Grabowskiego. Nie chodzi tu o złowieszcze prognozy, lecz raczej o katastrofę, która już nastąpiła. W pracach Grabowskiego jest rodzaj nieprzyjaznej hermetyczności, która wynika nie tyle z niedopowiedzenia, ile z nadmiaru niespójnych informacji. Owa hermetyczność, opór przed odczytaniem, nie są wyrazem złośliwości artysty, lecz odbiciem generalnego kryzysu epistemologicznego, który jest przedmiotem niepokoju, ale jednocześnie fascynacji artysty. Trudno nie zgodzić się z Grabowskim; stoimy bez wątpienia w obliczu katastrofy, która na naszych oczach doprowadza do końca świata jaki znaliśmy; świata, w którym fantazmaty były oddzielone od realnego, różne wymiary przestrzeni pozostawały w miarę uporządkowane, a myślący podmiot mógł liczyć na zachowanie względnej integralności. Czy jednak kataklizm, a nawet koniec świata to coś bezdyskusyjnie złego? W komentarzu do pracy Ping Flood Grabowski pisał, że przeciążenie zaatakowanego serwera „to dla mnie odpowiednik tego, co dzieje się w wielu innych kontekstach – czyli potopu pozornie niegroźnych zjawisk, które zmasowane prowadzą do przeciążeń systemów, a w ich efekcie zjawisk dużo poważniejszych – katastrof, rewolucji, zmian społecznych, osobistych”. Dlaczego mielibyśmy jednak tak bać się zmiany, skoro zarówno w wymiarze osobistym a już na pewno społecznym niewiele pozostało do stracenia? W puencie do tekstu, który wygłasza komputerowy narrator Ping Flood, pada zdanie na temat zniszczonej niegdysiejszej stolicy środkowoeuropejskiego księstwa: „Geografia tego miejsca kolejną odzyskaną białą plamą”. Odzyskanie wszystkich białych plam i dokonanie totalnego Resetu rzeczywistości to na razie utopia, zaledwie widmo, które majaczy na horyzoncie dyskursu Grabowskiego. Tymczasem artysta korzysta z niepowtarzalnej swobody, na jaką liczyć można tylko w czasie poznawczego krachu i pełzającej katastrofy, w obliczu której nie ma już nic do stracenia. Anarchizuje znaczenia, buduje dyskursywne figury niemożliwe, rozciąga swoje doświadczenie egzystencjalne na odległe wirtualne i fizyczne przestrzenie, wciąga swoją publiczność w intelektualnie awanturnicze przedsięwzięcia. Trudno byłoby znaleźć w polskiej sztuce artystę, który równie sugestywnie ująłby w ramę realizacji artystycznych fenomen współczesnej kondycji. Grabowskiemu chodzi nie o to, by ją krytykować lub afirmować, lecz raczej świadomie przeżywać. Jak bowiem mówi artysta: „mając świadomość powszechnego uwikłania w mechanizmy, ale też plastyczności świata, nie można wykrzesać z siebie tego naiwnego buntu ani też stracić kompletnie nadziei”[3].

Stach Szabłowski




[1]     poleE było eksperymentalnym projektem selfpublishingowym, który Grabowski rozwijał w latach 2009–2012. Zine powstał jeszcze w czasie studiów na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Grabowski stworzył zarówno jako platformę do eksperymentowania z formatem magazynu, drukiem i papierem, jak i przestrzeń, w której mógł swobodnie realizować swoje pomysły, współpracować z innymi artystami, a nawet oddawać im, nomen omen, pole.
[2]     Wystawa „Głos”, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, Warszawa, 29.09.2014 – 4.01.2015.
[3]     Alek Hudzik, „Jak masz drukarkę, to możesz wszystko”, rozmowa z Piotrem Grabowskim, Notes.na.6.Tygodni, numer 68, czerwiec-lipiec 2011