Nie jestem „księgową Natury” – rozmowa Aleksandry Jach z Nance Klehm, projektantką ekologiczną i artystką



Aleksandra Jach: Co myślisz o popularności terminu antropocen? Czy widzisz jakąś ciągłość w myśleniu ekologicznym lat 60. i dzisiejszymi debatami o środowisku?

Nance Klehm: Mam 49 lat, co oznacza, że urodziłam się w 1965 roku. Większość moich nauczycieli albo była pod wpływem ruchów środowiskowych, albo je odrzucała. Gdzieś niedaleko był także inspirujący mnie feminizm. Dorastałam w takim klimacie, mimo tego, że moi rodzice, oboje farmerzy, byli trochę konserwatywni w swoim myśleniu. W latach 80. i 90., kiedy rządzili Ronald Reagan i George W. Bush, wiele osób porzuciło idee ekologiczne albo zostało zniechęconych do działania. Znalezienie mentorów było trudne. Opierałam się więc początkowo na książkach, co ukształtowało mnie jako nauczycielkę i praktyczkę; musiałam popełnić wiele błędów i intensywnie poszukiwać ludzi, którzy mieli wiedzę i filozofię działania. Moim zdaniem mentorzy odgrywają istotną rolę, bo pozwalają inaczej spojrzeć na własne życie, a moje pokolenie wyprodukowało wyjątkowych nauczycieli, którzy najczęściej ukształtowali się sami.
Co do antropocenu – uważam, że jest to ważne pojęcie, ponieważ pozwala zrozumieć, jaka jest relacja gatunku ludzkiego wobec systemu, który go wspiera. Powstające w ten sposób poczucie odpowiedzialności może zainspirować ludzi do tworzenia możliwych scenariuszy działania, bez tracenia czasu na szukanie winnych albo popadania w romantyczne wyobrażenia. Ruchy ekologiczne czy utopijne miały wielu liderów, jak np. Buckminster Fuller, który mimo tego, że jest poważany przez wiele osób, popełnił dużo błędów. Dlatego teraz musimy być intencjonalni i zaangażowani w inny sposób.
Antropocen dotyczy wszystkich: dzieci, starszych osób, tych konserwatywnych i radykalnych. W Stanach Zjednoczonych mówi się, że „your skin is in the game”. Teraz jest czas na naukę, komunikację, współpracę, a nie poszukiwanie winnych. Musimy wykorzystać całą posiadaną przez nas wiedzę, żeby przebudować siebie samych. Myślę, że antropocen to bolesny kontekst – ale jedyny, który pozwoli nam zrozumieć, jak nasz gatunek wpływa na wszystko dookoła. Musimy to przemyśleć w szerszej perspektywie, mniej idealistycznej niż kiedyś. Krótko mówiąc, jesteśmy źli, zagniewani i nie mamy pieniędzy, ale chcemy działać, bo to interesujący czas.

A.J.: Moje następne pytanie dotyczy skali naszego możliwego zaangażowania. Co możemy zrobić z lokalnej perspektywy, zakładając, że musimy jednocześnie poszukiwać rozwiązań dla planetarnych problemów? Jak można być pragmatyczną w takiej sytuacji?

N.K.: Większość czasu spędzam poza Chicago, mam tam 25 hektarów prerii, lasów i ziemi. Poza tym działam w kooperatywie kompostowej, uprawiam jadalne i lecznicze rośliny. Zajmuję się też polityką miejską i państwową, współtworząc prawa bardziej przyjazne dla oddolnych organizacji. Obecne regulacje są bardzo restrykcyjne, jeżeli chodzi o ponowne wykorzystywanie „szarej wody”, żeby podlewać drzewa. Podobne, sztywne ograniczenia funkcjonują w stosunku do sprzedaży jedzenia przygotowywanego przez prywatne osoby. Zaangażowałam się w te różne działania społeczne i aktywistyczne, żeby pokazać, że pewne rzeczy są możliwe. Przez dwadzieścia lat wyprodukowałam ogromne ilości kompostu (nielegalnie), udowadniając, że to nie jest szkodliwa działalność.

A.J.: Myślisz, że władze Chicago wystarczająco wspierają myślenie ekologiczne?

N.K.: Politycy miejscy właśnie będą zatwierdzać. Będzie prawo kompostowe, nad którym pracowałam przez cztery lata. Niestety, nadal będą mandaty (300–600 dolarów), jeżeli całość nie zostanie wykonana według określonych reguł.




A.J.: Czy w przypadku Soil Centers współpracujesz z miastem?

N.K.: To niezależne inicjatywy. Zainicjowany przeze mnie projekt instytucjonalny The Ground Rules do tej pory otworzył pięć Soil Centers w różnych dzielnicach Chicago. Każde centrum ma swój ogród. Nasza praca polega na organizowaniu miejsc kompostowych, we współpracy z lokalnymi społecznościami. Urząd miasta ustala tylko wielkość i dizajn pojemnika na odpady oraz listę materiałów, które można przetwarzać.

A.J.: Co robicie z kompostem? Czy wykorzystujecie go do swoich celów?

N.K.: Jest on rozdawany za darmo. Nam płacą za zbieranie odpadków, dzięki czemu możemy prowadzić Soil Centers. Mamy bardzo dużo chętnych, ponieważ nie każdy potrafi robić kompost, a prowadzenie ogrodu w mieście wymaga jednak dobrej ziemi.

A.J.: W jaki sposób zaczęłaś uczyć o kompoście i ziemi?

N.K.: Robiłam swoje i czekałam, aż ktoś się do mnie zgłosi. Jestem dobra w angażowaniu ludzi do działania i wydaje mi się, że uczyłam wcześniej, niż miałam tego świadomość. W wieku 20 lat szukałam ludzi, którzy zajmowali się tym, co mnie interesowało, i starałam się uczyć bezpośrednio od nich, ofiarowując im w zamian swoją pomoc. Tak to powinno działać – jeżeli masz pasję i wiedzę, powinnaś się tym dzielić. W tym momencie uczę w bardziej formalny sposób, często poza Stanami Zjednoczonymi.

A.J.: Podczas swoich podróży miałaś okazję poznać Davida Holmgrena, projektanta i nauczyciela, który wspólnie z Billem Mollisonem ukuł termin „permakultura”. Jak się spotkaliście i czego nauczyłaś się od niego?

N.K.: Spotkałam Davida Holmgrena, kiedy pracowałam jako wolontariuszka na farmie organicznej w Australii. Potem nasze drogi zetknęły się po raz kolejny w Meksyku. Holmgren nauczył mnie, jak patrzeć na krajobraz, jak robić szczegółowe rozpoznanie terenu, zanim coś na nim zaprojektujesz. To wymaga ogromnej wiedzy z dziedziny hydrologii, kompozycji ziemi, umiejętności identyfikacji dzikich roślin. To bardzo subtelna nauka.

A.J.: Teraz sama uczysz permakultury i projektowania ekologicznego. Czego nauczyłaś się poza USA? Jak te doświadczenia poszerzyły Twoją wiedzę i praktykę?

N.K.: Moje najbardziej inspirujące projekty realizowałam w mniej rozwiniętych krajach, gdzie dostęp do zasobów jest bardziej ograniczony. Ludzie, którzy mieszkają w takich miejscach, mają mądrzejsze podejście do środowiska. Oni są po prostu praktyczni.

A.J.: Jak rozumiesz relację między permakulturą a biodynamiką? Myślę, że ludzie, którzy dopiero zaczynają uprawiać ziemię, mogą się pogubić w tych różnych określeniach, permakultura, biodynamika, agroekologia, rolnictwo organiczne... Jak organizować tę wiedzę o ekologicznej kultywacji ziemi?

N.K.: Permakultura i biodynamika to systemy myślenia opozycyjne wobec systemów naturalnych, ale mogą być ze sobą zintegrowane. Ja sama nie chcę żonglować jakimiś konkretnymi nazwiskami i koncepcjami. Ważna jest obserwacja i praktyka, czyli uprawa ziemi, roślin leczniczych, poprawianie żyzności gleby i jej bioróżnorodności.

A.J.: Chciałam Cię zapytać o permakulturę, której najkrótszą definicją jest „badanie i podążanie za wzorami natury”. Jak to zastosować do miejskich ekosystemów? Jak rozumieć te zasady, kiedy kultywuje się ziemię już przekształconą przez ludzi?

N.K.: Prawie cała planeta została przekształcona przez ludzi. Ważne jest to, w jaki sposób zarządzamy tymi zasobami. I czy robimy to razem! A nie jako wyizolowane stworzenia. Powinno się pamiętać o wspólnotowym charakterze kultywacji ziemi.

A.J.: Czy dla Ciebie istotny jest także ekonomiczny aspekt ochrony środowiska? Mówi się o usługach ekosystemów, poprzez które wartościowane są różne elementy natury. Za taką komodyfikacją często stoją dobre intencje; czasem łatwiej jest wytłumaczyć ludziom efekty utraty jakichś zasobów, jeżeli zostaną one wcześniej wycenione.

N.K.: Myślę, że taki dyskurs może być przydatny dla ludzi, którzy rozumieją świat przez ekonomię. Dla mnie ekonomia to relacja, w ramach której nie musi dochodzić do monetyzacji. Zależy mi na tym, żeby pokazywać złożone relacje w ramach ekosystemów. Jeżeli ktoś wycenia jakąś funkcję przyrody, na przykład twierdząc, że każde drzewo pozwala oszczędzić 4000 dolarów, to do mnie nie przemawia. Uważam, że takie wartościowanie jest absurdalne i upraszczające, ponieważ wyklucza to relacje, jakie ma drzewo z ziemią, powietrzem i różnymi stworzeniami, od mikrobów do jaguarów oraz myszy. To wszystko jest bardziej skomplikowane niż oszczędzanie 4000 dolarów. Problem w tym, że niektórzy ludzie nie potrafią w inny sposób myśleć o środowisku. Ja na pewno nie chcę być „księgową Natury”.

A.J.: W ramach „usług ekosystemów” wycenia się także wartości kulturowe przyrody.

N.K.: Na pewno jest to trudne i ważne zadanie, pokazuje przy tym, jak rzeczy zmieniają swój status, jeżeli nadajemy im jakąś wartość. Niektóre społeczności mają lepsze połączenie z lasem niż inne, ponieważ rozumieją, że las to nie tylko miłe miejsce na piknik, ale żywa struktura. Staram się jak najwięcej uczyć o relacjach pomiędzy ludźmi a miejscem, które zamieszkują, o wartości odpadów i gleby. To jest mój sekretny projekt i „pranie mózgu” [śmiech].

A.J.: Czy potrzebujesz sztuki do tego „prania mózgu”? Co instytucje kultury mogą Ci zaoferować?

N.K.: Przede wszystkim pieniądze. W USA nie mamy wiele wsparcia dla sztuki w porównaniu z Europą, więc jeżeli ktoś zaprasza mnie jako artystkę, zazwyczaj łączy się to z konkretnym zarobkiem. Interesuje mnie także formalny kontekst. Moja praca polega na prowadzeniu eksperymentów w samotności, albo akcjach z przyjaciółmi i innymi ludźmi. Kiedy robię coś dla instytucji kultury, pojawia się inna publiczność. Większość ludzi, z którymi na co dzień pracuję, nigdy nie pójdzie do muzeum czy galerii, ponieważ ich to nie interesuje, boją się, albo uważają, że to pretensjonalne. Ponieważ interesuje mnie praca w szerokim kontekście, mogę współpracować zarówno z kuratorami, jak i ludźmi, którzy nie potrafią pisać.

A.J.: Jak twoje praktyki odnoszą się do tego, co zazwyczaj prezentowane jest w kontekście instytucji sztuki?

N.K.: Zazwyczaj posługuję się performansem, teatrem, piszę i opowiadam o rzeczach, które są bardzo stare i często nudne.

A.J.: Dla mnie nie były one nudne, a twój warsztat (zorganizowany przez Jodie Baltasar w Warszawie na jej działce) był bardzo ważną częścią mojej edukacji ekologicznej. Sposób, w jaki uczyłaś nas o kompoście, był wyjątkowy, ponieważ łączył teorię i praktykę. Świetna lekcja o metabolizmie Ziemi [śmiech]. Przypomniało mi to słowa Donny Haraway, która mówi o sobie „compost-ist”, nie „post-humanist” i uważa, że lepiej opisywać świat poprzez sieci powiązań, a nie konstatacje, że coś się skończyło.

N.K.: Staram się tylko pokazywać, jak proste rzeczy wchodzą w bardzo skomplikowane relacje, a teorie wynikają z wnikliwych obserwacji.

A.J.: Chcę Cię zapytać jeszcze o budowanie kompostowych toalet na Haiti po trzęsieniu ziemi w 2010 roku.

N.K.: Zostałam zatrudniona przez Patricię Arquette. Pojechałam na Haiti dwa tygodnie po trzęsieniu ziemi. Wszędzie był chaos i mnóstwo przemocy. Mieliśmy uzbrojonych ochroniarzy. Pracowałam tam w obozie dla ofiar kataklizmu, gdzie mieszkało 3000 osób. Przy pomocy tłumacza  wypytywałam ludzi o ich potrzeby. Przede wszystkim toalety były miejscami, w których rabowano i gwałcono. Poza tym można było się w nich zarazić różnymi zarazkami. Rozmawialiśmy z różnymi grupami, często z tymi najbardziej pokrzywdzonymi, dziećmi, starszymi, chorymi. Ludzie czuli, że włączamy ich w pracę nad powstawaniem toalet. Największym problemem było utrzymywanie w czystości tych miejsc. Na Haiti zajmują się tym zazwyczaj wybrane grupy społeczne. Tym razem – każdy musiał po sobie sam sprzątać. Chorym zrobiliśmy toalety w ich namiotach, żeby czuli się bardziej bezpiecznie i nie musieli chodzić zbyt daleko.
AJ: Czy te toalety są nadal używane?

NK: Patricia napisała mi mejla, że ludzie nadal kompostują. Chyba zauważyli, że dzięki składowaniu odpadów w jednym miejscu i przerabianiu ich na kompost zmniejsza się zapadalność na choroby, które się tam wcześniej pojawiały. Nie ma już tak dużo odchodów w rzekach czy na ulicach, jak bywało wcześniej. Jednak Haiti to nie jest najłatwiejsze miejsce do pracy.

AJ: Sukces toalet kompostowych na Haiti udowadnia moim zdaniem, że w sytuacjach kryzysowych wykorzystujemy minimalistyczne środki, często tanie i łatwe do opanowania. Kiedy próbujemy zastosować podobne rozwiązania w „normalnej” sytuacji, nazywa się to „surwiwalizmem”. Problem w tym, że dla większości mieszkańców krajów rozwiniętych nieograniczona konsumpcja jest „stanem normalnym”. Jak myślisz: czy tylko katastrofy potrafią zmienić nasze myślenie o zasobach, o środowisku?

NK: Jestem przekonana, że musimy dokonywać teraz bardziej świadomych wyborów, kiedy nareszcie zrozumieliśmy, że nie jesteśmy tylko istotami społecznymi, ale także stworzeniami, które żyją i oddychają tak jak wiele innych organizmów na tej planecie. Musimy działać prosto, na pewno mądrzej i w bardziej zintegrowany sposób. Być troskliwymi zarządcami, kreatywnymi producentami, a nie tylko konsumentami.

Rozmowa została zrealizowana w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.